niedziela, 20 lipca 2014

...i po Capri - Napoli

Wyjazd
Trasa Poznań - Neapol nie jest krótka. 2000km, szacowany czas przejazdu 20h. Dużo czasu na przemyślenia i analizy. I to w obydwie strony!:)
Jadą do Włoch zaczęło do mnie docierać, jakie wyzwanie mam przed sobą. Dopiero zacząłem czuć dystans 36km, falowanie i prądy morskie, słoną wodę. Do momentu wyjazdu byłem świadomy wagi mojego startu, ale do wszystkiego podchodziłem bez emocji, mocno analitycznie, mając na uwadze błędy i niedociągnięcia z Zurichu. Wiedziałem jakie błędy popełniłem, wiedziałem że wykonałem dużą pracę żeby to poprawić, czułem się mocny, ale mimo wszystko dreszcz emocji się pojawił.

TadGo Team i Ci którzy mnie wspierali
Ruszyliśmy w mniejszym niż rok wcześniej składzie, ale równie szanownym :) Rosiu jako trener/nawigator/psycholog/wszystko czego tylko by było trzeba na łódce/i poza. Tomek jako gawędziaż - po zeszłym roku rozkręcił się i przez cały pobyt rzucał świetnymi ripostami i komentarzami jak z rękawa, a dodatkowo urozmaicał nam zwiadzanie swoją wiedzą archeologiczną. Asia - bo ktoś musi wyglądac ładnie i być ogarniętym;)
Pozatym w tym roku udało mi się pozyskać pomoc. Wsparcia w wyjeździe udzialiła mi firma Terlan oraz Solid Logistics. Gdyby nie te firmy cały wyjazd, przedewszystkim od strony logistycznej byłby nie do osiągnięcia.

 Terlan



Neapol
Pogoda w Itali powitała nas słońcem i upałem. Nie ma za bardzo co się dziwić. Upał był znośny, a że miałem spędzić czas w wodzie to nie specjalnie się tym przejmowałem:) dużym zaskoczeniem okazały się jednak ulice Neapolu.. Tyle ile stresu i strachu przeżyłem to chyba nie spotka mnie przez najbliższe kilka lat!! Na ulicy totalny chaos, auta poobijane, totalna samowolka na ulicach. Do tego nasz hotel, mimo bliskiej odległości od lini mety, bardzo dobrych opinii turystów i świetnych zdjęć na stronie internetowej, znajdował się w robotniczej dzielnicy. Tam walające się dosłownie wszędzie śmieci i dziwne postaci były częścią krajobrazu.. Jak okazało się chwilę później, prawie cały Neapol boryka się z takimi problemami. W centrum może jest trochę lepiej, ale daleko od chociażby polskiego standardu.

Pierwszego dnia, po krótkiej przejażdżce, udaliśmy się na odprawę techniczną. Sporo ludzi, w dużej mierze z doświadczeniem w pływaniu długo i daleko - kanał La Manche, maratony w Grecji (ponad 20km), w Hiszpanii, Meksyku. Widać że wiedzieli po co przyjechali. Większość startowała w kategorii double lub sztafety. W kategorii solo, czyli w mojej, nieco ponad 10 osób.

Ze względu na to, że Neapol jest położony na skalistym wybrzeżu, nie ma tam plaż. Miejsca do pływania są bardzo ograniczone, a wstęp na nie jest mocno ograniczony. Z tego względu nie udało nam się nawet dotknąć wody po przyjeździe. Okazało się, że mój pierwszy kontakt ze słoną wodą będzie w momencie sygnału startowego..

Noc przed wyścigiem.
Biorąc pod uwagę wcześniejszy rok zaopatrzyłem się w cały zapas odżywek energetycznych i nie tylko. Dosłownie całą skrzynkę!!:) poza żelami energetycznymi, Karol Topolewski i Enervit zapewnili mi batony białkowe. Po pływaniu w Zurichu wiedziałem, że żele na dłuższą metę mogą okazać się nie wystarczające i będę potrzebował konkretnego jedzenia. Poza batonami miałem także zwykłe batony i bułki maślane z masłem orzechowym. Poza tym napoje, wodę, płyn do płukania ust (w celu zneutralizowania efektów działania słonej wody - zgodnie ze wskazówkami profesjonalistów), banany.. Wszystkiego uzbierała się cała skrzynka.
Z Rosiem omówiłem moją strategię żywienia. Najpierw izotonik po 45 min, potem co 30 min banan + napój na zmianę z żelem i napojem. Po 4h jak byłbym głodny batony, ewentualnie kanapki. Oczywiście w trakcie pływania Rosiu przejmował pałeczkę i miał decydujące zdanie co i kiedy będę jadł. Podczas takich ekspedycji jest niezbędny ktoś, kto trzeźwo myśli, ma pojęcie o tym co się dzieje z pływakiem i może elastycznie podejść do niespodziewanych sytuacji.
Zadąłem bez problemu, chociaż myśli o dystansie były coraz bardziej przytłaczające...

Dzień zawodów
Pobudka prawie jak co dzień o 5 30. Szybka toaleta, zebranie całego tobołu i małe śniadanie. Zanim kuchnia została otwarta udało nam się zdobyć wszystko co potrzebowałem - owsianka, jogurt, owoce suszone, miód, kawa. Taksówka dowiozła nas na przystań, skąd prom zabierał wszystkich zawodników na wyspę Capri. Rejs trwał równo godzinę. Myślałem, że pójdzie szybciej. Muzyka na uszach, próba krótkiej drzemki, ale bez skutku. Byłem podekscytowany i gotowy do pływania. Czułem się bardzo dobrze. Udało mi się poprawić ostatnie kilkanaście dni przed startem tak, żeby trafić optymalnie z formą w dzień startu. Nie było brawury, ale też się nie bałem. Czułem respekt. W końcu to woda, w dodatku może, w dodatku słone.
Po dotarciu na star szybkie przygotowania. Wypisywanie numerów startowych. Smarowanie. W tym roku zaufałem starym sposobom i użyłem wazeliny. Czepek. Decyzja, które okularki założyć - jednak stare sprawdzone szwedki, z nieco poluzowaną gumką. Ale dwie pary innych okularów na łódce, w plecaku Rosia. Rozgrzewka, rozciąganie, krótkie rozmowy z Włochami, reprezentantami Rep. Południowej Afryki, Meksyku, Holandii. Jeden Włoch jest profesjonalistą, chce popłynąć dystans w ok 7 - 7,5h. Nie moja liga:) ja jestem z tych co pracują w biurze, siedzę pół dnia przy biurku, nie mam czasu na przyjemności!:) Ja celuję zachowawczo na czas poniżej 10h, realne est 9h - na to jestem przygotowany i jest to mój cichy cel. Nie ma co krakać, zachowuje to dla siebie. Trenerzy na łódkach, my w wodzie. Jest chłodna, ale nie zimna. I bardzo czysta, jak w filmach.

Start
Gwizdek, ruszamy. 36km do mety. Woda słona, powiedziałbym że bardzo. Fale nie są widoczne z brzegu, ale zdecydowanie odczuwalne dla pływaka. Nie przejmuje się tym, bo w końcu 10 lat spędziłem na piachu, morze nie jest mi obce. Lubie falę, wiem jak się z nią obchodzić. Zaczynam spokojnie, bez szarpania, ale bez strachu. Po kilkunastu metrach Włoch ruszył do przodu, nieco przede mną jeden zawodnik, który płynie w konkurencji drużynowej. Zaraz się zmieni i odpocznie, nie ma co go ścigać. Dopływa do mnie łódka z Polską flagą, Rosiu na posterunku, jest dobrze, nie jestem sam. Rosiu ma wszystko pod kontrolą - kierunek płynięcia, mnie, jedzenie. Do Neapolu można wybrać jedną z trzech dróg. Rosiu biorąc pod uwagę warunki i rozmowę ze sternikiem wybrał najkrótszą - fale i prądy nie powinny przeszkadzać. Nie dyskutuje, ufam w jego decyzje. Współpracuje z nim już kolejny rok i kolejny bardzo ważny i wymagający start. Nie wyobrażam sobie takiego wyzwania bez niego. Płynąc dużo myślałem o tym - zasługuje to na oddzielny artykuł!!:)
No właśnie, co miałem w tym czasie w głowie?? Kotłowanina myśli. Piosenki z podstawówki. Analiza ułożenia głowy, ręki, czy jestem rozluźniony, czy rotuję prawidłowo. Jestem kreatywny, szkoda, że nie mam notatnika do zapisywania moich myśli.. To byłyby historie!
Mam na ręku zegarek mierzący czas i dystans. Spojrzę na niego po 5 karmieniu, czyli ok 2h 45 min. Powinno być powinno być ok 11km. Patrze, a mam prawie 12,5km!! Zastrzyk adrenaliny i strzał optymizmu. Wiem, że nie mam jeszcze połowy, ale już jest 1/3 całości. Świetnie się czuję, mam rytm, barki trochę bolą, ale koryguję pracę rąk. Jest lepiej. Następna analiza dystansu po 5,5h.
Około południa wpadamy na otwartą przestrzeń i zaczyna wiać wiatr Mistral. Fale zaczynają uderzać z boku, mocno je odczuwam. Góra i dół. Góra i dół. Oddycham na jedną stronę, na prawą, bo fala idzie z lewej. Ręce bolą bardziej, ale jak Malwina Bukszowana napisała mi przed startem: "niech ból Ci sprzyja!" :) no to niech boli, jestem przygotowany:) powoli, ale zdecydowanie do przodu! Po 5,5h na zegarku ponad 24km! rewelacja, jest dobrze, jedziemy dalej. Nie jestem głodny, strategia banany i żele, jeden baton i do tego dużo picia sprawdza się. A może to przez śniadanie.. W Zurichu w tym tempie na mecie bym był po nieco ponad 6h.. Ale warunki warunkom nie równe..

Kryzys
Po 7,5h zaczęło się coś, co nigdy wcześniej nie doświadczyłem Kryzys nie wynikał z problemów kondycyjnych, z powodu kontuzji, z powodu braków energetycznych. Pojawił się znikąd i nie wiadomo jak.. W pewnym momencie miałem problem z oddychaniem. Kilka ruchów kraulem, nawet spokojnych, skutkowało zatrzymaniem się i przejściem do pływania żabą albo kraulem, żeby wyrównać oddech. Mój oddech zaczął przypominać oddech chorego z obrzękiem płuc lub astmatyka. Takie rzeczy spotykałem jak pracowałem w pogotowiu i dotyczyły one osób schorowanych, a nie kolesia który bądź co bądź jest sportowcem, a w dodatku płynie maraton 36km.. Problemy narastały. Coraz mniej pływania kraulem, coraz więcej żabki i grzbietu.. Brzeg już wyraźnie widoczny, meta w zasięgu wzroku, widziałem nawet ludzi krzątających się w okolicach mety.. Ale nie mogłem złapać tchu.
Wtedy po raz pierwszy pojawiła się obawa, że to może być koniec. Kiedyś czytałem o pływaku, który płynął kanał La Manche i będąc kawałek od brzegu nie mógł ukończyć pływania (bo warunki się pogorszyły). Pamiętam, że nie mogłem sobie wyobrazić, jak mając za sobą w zasadzie całą drogę, na ostatnim odcinku musieć odpuścić.. I nagle ja jestem w podobnej sytuacji. Konflikt serce i rozum. Serce chce. Wiem, że jest sporo ludzi którzy mi kibicują i trzymają kciuki, czekają na informacje o zakończonych sukcesem zawodach. Ja chcę dalej płynąć, został kawałek do końca. Na zegarku 8h pływania i 32km za mną. Do mety ok 4km, nie więcej niż 1h pływania w tym tempie, jakie miałem do tej pory. Meta widoczna wyraźnie. Ale z drugiej strony jest rozum. Z wiedzą na temat stanów zagrażających życiu wiem, że to co się ze mną dzieje nie jest normalne. I w zasadzie nie jest bezpieczne. Jako trener kazał bym swojemu zawodnikowi skończyć wyścig, ze względu na bezpieczeństwo i konsekwnencje jakie może nieść pływanie w takim stanie. Logicznie patrząc na zaistniałą sytuację, muszę zakończyć wyścig... Pojawiają się emocje - smutek, wstyd, strach. Analiza za i przeciw. Co wybrać, co zrobić..
Adrian dopinguje, ale rozumie sytuację. Pilnuje mnie, ale czeka aż ja podejmę decyzje. Sędziowie go pytają, czy mogę kontynuować. Powiedział że ja podejmę decyzję.
W końcu poddałem wyścig. Dotykam łódki, Rosiu i sędziowie wciągają mnie na pokład.. Ostatnie 4 kilometry pokonuję w łódce, ze spuszczoną głową, pokonany przez żywioł.. Po kilkunastu minutach od powrotu musiałem podejść do medyków, bo samopoczucie nie było dobre. Po powrocie do hotelu sprawdziłem, co mogło być przyczyną mojego stanu zdrowie. Okazało się, że miałem "książkowe" objawy absorpcji słonej wody do płuc. Przypadłość, która przytrafia się nurkom..

Tak się skończyła moja przygoda z maratonem Capri - Napoli 2014. Nie tak miała ona wyglądać. Czasami trzeba przegrać, żeby wrócić silniejszym i mądrzejszym.

TadGo

1 komentarz:

  1. Piękna relacja. Piękna WALKA! "Tą razą" może i wygrał żywioł. Ale to była tylko bitwa. Wojna trwa :) Respekt

    OdpowiedzUsuń